Ostatnio pisałam o tym, że żyję szczęśliwie i że uwarunkowane jest to sposobem myślenia.
A jaka w takim razie jest definicja szczęścia?
Każdy ma chyba indywidualną, mało tego w każdym etapie naszego życia mamy inne definicja szczęścia.
Jak byłam małą dziewczynką to szczytem szczęścia był domek dla lalek i kasety z bajkami Kubusia Puchatka.
Potem szczęście przybrało formę królika.
Następnie znowu wróciłam do kaset ale to już była Britney Spears, więc poszedł level w górę :)
Potem były czasy, że szczęście definiowało się w późnych powrotach do domu po spotkaniach ze znajomymi, następnie było określane jako miłość, pierwsza a potem następne...
W kolejnych latach, był to wymarzony kierunek studiów i tak dalej...
Były też czasy, gdzie definicją szczęścia byłam "idealna ja". Dosłownie chciałam być idealna i robiłam wszystko w tym celu. Zaczynając od idealnej figury, przez idealnie zaplanowany dzień, idealny porządek w domu, idealnie poukładane sprawy, dograne czasowo obowiązki, odłożony na stole równo telefon, wszystko w moim życiu było zaplanowane i obliczone. Obliczone z moim wzorem ideału. Czując się źle szukałam co mogę jeszcze zmienić na "idealne", zatracając radość dnia.
Czy byłam szczęśliwa?
Idealnie - Nie.
Wszystko mnie frustrowało, nawet wino nalane nie w tej ilości do kieliszka, wszystko psuło mi humor i zabierało radość.
Byłam naburmuszona, obrażona i zdenerwowana...
Przecież tyle pracy wkładałam by być idealna, a świat był taki beztroski i z taką lekką ręką mógł zburzyć cząstkę mojej pracy!!! Nie lubiliśmy się wtedy ze światem, oj nie.
Taki etap trwał jakieś dwa lata, miałam niesamowitego farta, że wspierająca rodzina i przyjaciele potrafili to przetrwać, a nawet podczas tysięcznej próby nie tracąc cierpliwości otworzyć mi oczy.
Dzisiaj traktuję to jako wielką szkołę, jeden z najcenniejszych etapów w moim życiu.
Był to czas, gdzie osiągnęłam wszystko co chciałam, figurę, studia, życie w wymarzonym mieście...
Szkoda tylko, że w tym etapie nie było mnie samej.
Zatraciłam wszystkie swoje wartości, na rzecz definicji złudnego szczęścia.
Po czasie zrozumiałam, że nie da znaleźć szczęścia na zewnątrz, zaczęłam pracę nad sobą.
Zaczęłam wracać do cennych wartości, nie szukać niczego na siłę, cieszyć się każdym dniem i promykiem słońca.
Cieszyć się tym, że otworzyłam oczy, że znów mogę śmiać się z głupich żartów, ubrać dwie różne skarpety, pomarudzić, że nie wchodzę w ulubione spodnie, zostawić bałagan gdy jestem zmęczona, zgubić telefon. Po prostu żyć.
Zrozumiałam, że szczęścia nie da mi ani domek dla lalek ani sztuczny ideał.
To nas bawi na chwilę, potem albo odstawiamy w kąt zabawkę albo siebie.
Dzisiaj śmiało mogę stwierdzić, że mam nową definicję szczęścia, nie wiem na jak długo ale póki co bardzo się sprawdza.
Nie muszę za nim gonić, wymaga ode mnie bycia sobą, co jest piękne. Przyciąga coraz więcej ludzi do mnie. Dobrych ludzi.
Dzisiaj szczęściem dla mnie jest uśmiech osób które kocham. Kocham wiele osób a im więcej z nich się uśmiecha, tym ja jestem szczęśliwsza.
A jaka w takim razie jest definicja szczęścia?
Każdy ma chyba indywidualną, mało tego w każdym etapie naszego życia mamy inne definicja szczęścia.
Jak byłam małą dziewczynką to szczytem szczęścia był domek dla lalek i kasety z bajkami Kubusia Puchatka.
Potem szczęście przybrało formę królika.
Następnie znowu wróciłam do kaset ale to już była Britney Spears, więc poszedł level w górę :)
Potem były czasy, że szczęście definiowało się w późnych powrotach do domu po spotkaniach ze znajomymi, następnie było określane jako miłość, pierwsza a potem następne...
W kolejnych latach, był to wymarzony kierunek studiów i tak dalej...
Były też czasy, gdzie definicją szczęścia byłam "idealna ja". Dosłownie chciałam być idealna i robiłam wszystko w tym celu. Zaczynając od idealnej figury, przez idealnie zaplanowany dzień, idealny porządek w domu, idealnie poukładane sprawy, dograne czasowo obowiązki, odłożony na stole równo telefon, wszystko w moim życiu było zaplanowane i obliczone. Obliczone z moim wzorem ideału. Czując się źle szukałam co mogę jeszcze zmienić na "idealne", zatracając radość dnia.
Czy byłam szczęśliwa?
Idealnie - Nie.
Wszystko mnie frustrowało, nawet wino nalane nie w tej ilości do kieliszka, wszystko psuło mi humor i zabierało radość.
Byłam naburmuszona, obrażona i zdenerwowana...
Przecież tyle pracy wkładałam by być idealna, a świat był taki beztroski i z taką lekką ręką mógł zburzyć cząstkę mojej pracy!!! Nie lubiliśmy się wtedy ze światem, oj nie.
Taki etap trwał jakieś dwa lata, miałam niesamowitego farta, że wspierająca rodzina i przyjaciele potrafili to przetrwać, a nawet podczas tysięcznej próby nie tracąc cierpliwości otworzyć mi oczy.
Dzisiaj traktuję to jako wielką szkołę, jeden z najcenniejszych etapów w moim życiu.
Był to czas, gdzie osiągnęłam wszystko co chciałam, figurę, studia, życie w wymarzonym mieście...
Szkoda tylko, że w tym etapie nie było mnie samej.
Zatraciłam wszystkie swoje wartości, na rzecz definicji złudnego szczęścia.
Po czasie zrozumiałam, że nie da znaleźć szczęścia na zewnątrz, zaczęłam pracę nad sobą.
Zaczęłam wracać do cennych wartości, nie szukać niczego na siłę, cieszyć się każdym dniem i promykiem słońca.
Cieszyć się tym, że otworzyłam oczy, że znów mogę śmiać się z głupich żartów, ubrać dwie różne skarpety, pomarudzić, że nie wchodzę w ulubione spodnie, zostawić bałagan gdy jestem zmęczona, zgubić telefon. Po prostu żyć.
Zrozumiałam, że szczęścia nie da mi ani domek dla lalek ani sztuczny ideał.
To nas bawi na chwilę, potem albo odstawiamy w kąt zabawkę albo siebie.
Dzisiaj śmiało mogę stwierdzić, że mam nową definicję szczęścia, nie wiem na jak długo ale póki co bardzo się sprawdza.
Nie muszę za nim gonić, wymaga ode mnie bycia sobą, co jest piękne. Przyciąga coraz więcej ludzi do mnie. Dobrych ludzi.
Dzisiaj szczęściem dla mnie jest uśmiech osób które kocham. Kocham wiele osób a im więcej z nich się uśmiecha, tym ja jestem szczęśliwsza.
Komentarze
Prześlij komentarz